Skip to main content

2017-10-07 03.12.39 1.jpg

(z dedykacją i na prośbę kobiet, które nie mają takiej siły głosu)

Miałam cichą nadzieję, że będę mogła zatopić się w milczeniu, jednak wycofywanie się w momencie największej użyteczności byłoby przerośniętą niedojrzałością. I chętnie bym tą formę ucieczki wykorzystała, ale zdarzyły się dwie (a może nawet trzy) naprawdę niesamowite rzeczy:

Po pierwsze, spotkałam przypadkowo znajomą, która z problemem samonienawiści boryka się już kilka opasłych lat. Ku waszemu szczeremu zdumieniu muszę oświadczyć, że ta kobieta zna się na temacie nadzwyczaj trafnie, jako pani psycholog potrafi przytoczyć miliony anegdot związanych z problemem jedzenia-niejedzenia. Błaha rozmowa o śliskich kasztanach i zapachu mokrych liści przepoczwarzyła się w poruszającą dyskusję na temat psychologicznego wsparcia EDowców. Wprost równolegle z okupowanym zagadnieniem trafiłyśmy myślami w to samo miejsce – dotknęłyśmy wspomnień, gdy już naprawdę stabilne, zdeterminowane i lekko ciekawe wykrzyczałyśmy w świecie social medialnym (ponad rok temu), krótkie hasło ‘mamy problem z (nie)jedzeniem, ale właśnie się go pozbywamy”. A co później? Totalnie niespodziewana lawina wiadomości od naszych czytelniczek. Dziesiątki! Że nienawidzą. Nie ogarniają. Psują myśli codzienną frustracją. Że już nie ma innego rozwiązania, zostaje epitafium na nagrobku: „umarła z przejedzenia myślami o głodowaniu”. Że się wstydzą, ale czują ulgę, bo my też jesteśmy takie jak one. Normalne dziewuchy z problemami.

Nigdy nie czułam się tak obco. W żadnej sytuacji. Ale Wielki Los chciał, że pełne naiwnej ufności zaczęłyśmy odpowiadać internetowym towarzyszkom, nie tylko radzić, ale również opisywać własne doświadczenia, porażki, sprzedawać super tajne sztuczki/intrygi stosowane wobec naszej zainfekowanej kłamstwem natury. Wyszły z tego rozbrajające historie! A później nadmiar stresu odebrał nam odwagę i ukryłyśmy się przed klasycznym życiowym lękiem w dawnych uzależnieniach…w ciszę się wycofałyśmy….

Dnia kolejnego, licząc od tej namiętnej rozmowy oplecionej wspomnieniami, dostałam maila. List rozłożył mnie na łopatki, zgiął w dwadzieścia dwie części i skruszył bezlitosną obojętność. Przeryczałam (bo płaczem tego nazwać nie wypada) bite dwie godziny…przypomniałam sobie, że my tym dziewczynom naprawdę pomogłyśmy, przecież średnio trzy razy w miesiącu dostajemy wiadomości o tak obszernej i naelektryzowanej emocjami treści!! A dziś to one wiedzą więcej niż my. Rozumieją. Są naszymi bohaterkami. Motywują, pomagają. Uświadamiają. To dla mnie diamentowy cud.

IMG_20171007_170022

IMG_20171007_170123

Znów wspieram kobiety. Tym razem te, które podjęły się wyzwania usprawniania życia chorych. To poważnie wyniszczające, żmudne zajęcie, szczególnie w przestrzeni, gdzie świadomość specjalistów zatrzymała się na wybitnie niskim poziomie. W praktyce, tylko nielicznym udaje się wyciągnąć świeże wnioski, najczęściej są to osoby o bogatym stażu w…zaburzeniach (które całą swoją wiedzę zdobyły dzięki błędom panoszącym się w ich historii). Jestem jedną z nich.

Służba zdrowia i organy ją wspierające zazwyczaj milczą. Nikt nigdy nie wyjaśnił mi mechanizmu mojej ułomności. Teraz próbuję dodać odwagi i pewności kobietom formującym realną technikę pomocy. I nie zgadzam się z tymi wszelkimi niedomówieniami!!

EDowcy, paskudnie się obwiniacie! Jesteście przekonani, że pewne działania/wybory są kolejnymi zaburzeniami, jednak to kłamstwo, w większości są to po prostu naturalne następstwa waszej choroby! Wymowne przykłady: uciekacie w przygodny i częsty seks, a to podświadome dążenie do osiągnięcia wyższego poziomu oksytocyny w organizmie, która pomaga walczyć z anoreksją. Chętnie sięgacie po leki odurzające nie tyle z potrzeby zapomnienia, co zabicia łaknienia (skutki uboczne działania tych substancji często mają wspomniany charakter!). Jesteście przekonani o swojej niedojrzałości w relacjach międzyludzkich, ale to wymówka odsuwająca możliwość obdarzenia się szczęściem i poczuciem bezpieczeństwa (bo nie daj boże odkryjecie przyjemność z życia, a w tym z jedzenia).

Wiem, czym jest walka z problemem, którego nie rozumie większość społeczeństwa, jak łatwo go zbagatelizować i sprowadzić do miana całkowitej hiperbolizacji. Wiem, jak trudno jest powstrzymać się przed lekceważącym przewracaniem oczami na dźwięk słów ‘jestem chora’, gdy nasz rozmówca wcale nie umiera na raka. Rozumiem, że paranoicznie boisz się przyznać do swoich zaburzeń, bo kojarzysz je zazwyczaj ze ściąganiem na siebie uwagi, współczucia.

Przypuszczasz, że walka o zdrowie to tylko i wyłącznie nasz akt silnej woli. No dobrze, ale moim zdaniem, to nic bardziej mylnego, a co najgorsze (lub najważniejsze!) – totalnie rujnujące jest przekazywanie sobie takiej wiedzy. Jasne, bez odpowiedniej ambicji, zwanej potocznie samozaparciem nie ruszymy z miejsca, nie odbijemy się od dna zawahania, jednak skuteczniejsza od chęci jest świadomość. Tymi słowami dzielę się za każdym razem, gdy wracamy do punktu wyjścia problemu. Czołowym, olbrzymim sukcesem jest przyznanie się do słabości. Najzdrowszą konfrontacją z narastającym problemem jest nazwanie go po imieniu. Jeśli zrozumiemy co nam dolega, będziemy mogli podjąć racjonalne kroki ku leczeniu, zmianom. Samo przekonanie o potrzebie zachowania normalności jest w praktyce niczym – nie opiera się na żadnym konkretnym fundamencie. Budulcem staje się określenie naszej zbrodni – ogranicza to ilość rozczarowań związanych z przerośniętymi planami, ale również lokuje w naszym sercu potrzebę powrotu do zdrowia. Dopiero na takim etapie możemy podeprzeć się chęcią – bowiem została ona ukształtowana w oparciu o racjonalną ocenę sytuacji.

Ja nadal łapię się na tym samym błędzie – upieram się przy trwaniu w perfekcjonistycznej i całkowicie opanowanej wersji naprawy własnych nawyków. Jeśli jednak przypomnę sobie, jak długo tą truciznę hodowałam, dokarmiałam głodem, popierałam i umacniałam w roszczeniowej, władczej naturze, to zrozumiem, że takich luk nie da się załatać jednocześnie (i co najważniejsze: błyskawicznie).

Dziś zdaję sobie sprawę, że nie możemy przyjąć jednostronnej wygranej. To jak w życiu – nic nie pokrywa się krystalicznym, skontrastowanym i klarownym wyrazem. Trzeba być wyjątkowo czujnym.  Pokora detonuje wszelkie niepowodzenia, ale to cierpliwość burzy najgrubsze mury.

9 Comments

  • Cheryl says:

    Piękne i mocne słowa. Skłoniły do przemyśleń… Refleksji nad własnymi działaniami… Z tego też powodu nie bardzo umiem sklecić sensowny komentarz, a że dobrze jest czasem przeczytać coś takiego jak ten post, może zwykłe (i niezwykłe) „dziękuję” wystarczy?

    • jaglowska says:

      to ja dziękuję! za uważne czytanie, za chęć rozmowy i wypowiedzenia swojego punktu widzenia. To ma dla mnie ogromną wartość

  • niesamowity wpis. obserwuję Cię już od jakiegoś czasu, nie wiem czy to rok, czy mniej, a może więcej. pamiętam jak odnalazłam twój instagram, zaczęło się od “ładnych zdjęć”, ale szybko zauważyłam, że pod niektórymi zdjęciami jest wiele pięknych i mądrych słów, jednocześnie właśnie wtedy odkryłam twój blog. robisz to co kochasz, często o jedzeniu, pysznych deserach. widać w tym czystą miłość, pasję której ja nie potrafię umieścić w swoim życiu,w jednym miejscu. lubię czytać i wracać do twoich postów bardziej życiowych, bardziej o Tobie, właśnie takich jak ten. posiadasz wiele mądrości w sobie, którą powinnaś się dzielić z jak największą ilością osób. wiesz, zawsze kiedy nie umiem jakoś sobie sama ze sobą poradzić, właśnie wtedy odwiedzam wszystkie twoje strony, czytam posty jeszcze raz, oglądam zdjęcia i wtedy lepiej mi się myśli, lepiej się czuję sam z sobą.

    • jaglowska says:

      naprawdę wzruszająca wiadomość! jestem pełna szczerej wdzięczności za każde dobre słowo, dzięki nim mogę się tak dzielnie rozwijać. To co pojawia się w internecie, jest dla Was, czytelników, więc podwójnie mnie cieszy, gdy widzę tak ciepłą reakcję odbiorców!

  • Patrycja says:

    Trafnie usadowione mysli… tak dobrze to wszystko spiełaś! Brawo!

  • Bardzo fajny wpis. Pomaganie to fajna sprawa, to wiemy, ale nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, ile wysiłku wymaga udzielanie pomocy. Cieszę się, że i o tym napisałaś 😀

  • Magda says:

    Trafiłam tutaj zupelnie przez przypadek i juz czytajac pierwszy wpis polalo sie morze lez. Czytajac kazde kolejne zdanie pojawialy sie w mojej glowie obrazy mnie sprzed dwoch lat. Wychudzonej nastolatki,ktora odizolowuje sie od swiata. Ktora ma ochote walczyc ze swoim najwiekszym wrogiem ale nie ma sily i nikt jej do tego nie motywuje. Zadnego wsparcia,zadnego slowa otuchy. Na szczescie w pore sie opamietalam.
    Twoj tekst jest tak prawdziwy,ze nawet nie wiem co innego moglabym powiedziec. Moze tyle ze uwazam cie za bardzo inteligentna i dojrzala osobe. I chcialabym bardzo Ci podziekowac za To ze zdecydowalas sie poruszyc tak powazny temat jakim sa zaburzenia odzywania. Malo Kto ma ochote o tym rozmawiac.

Leave a Reply