Domowe pieczywo mogłabym piec tylko z jednego powodu – zapachu, który towarzyszy całemu procesowi, zatapia wszelkie smutki, udręki i bóle oraz sprawia, że znikam w rozmytej rzeczywistości. Dla złocistej woni rozgrzanego piekarnika, otulającego aromatu wyrastających drożdży, które w połączeniu z mlekiem i mąką odkrywają przede mną nowe tajemnice, dojrzewają w smaku i dumnie unoszą, chętne do współpracy i zaangażowania, jeśli tylko będę miała ochotę życzliwie się nimi zaopiekować. Odprężające, rozluźniające, jednak pewne i wzbogacone w siłę ugniatanie ciepłego ciasta, zaciera wszelkie spięcia oraz niepotrzebne nerwy, które zamaszystymi ruchami haratają moją koronkową równowagę. Odpowietrzanie rosnącej kilka godzin pod bawełnianą ściereczką glutenowej kuli, ponawia prośbę o pracę nad pokorą. Przy mącę kieruję się wcale niewymuszonymi zachowaniami, zadziwiam swoją duszę chęcią do ciężkiej pracy, starcia z cierpliwością i rozwagą, gdy wypiekam delikatne, niekształtne, lecz klejone z miłością i czułością bułeczki, symbol dobroci, troski, sielankowego, niespiesznego życia.
Z dzieciństwa pamiętam smak jagodowych drożdżówek, pełnych wszystkiego, co obecnie mi szkodzi. Przypominam sobie niezbyt częste momenty celebrowania mojego nieprzedszkolnego śniadania z udziałem ciężkiej bułki grahamki, gdy rozgorączkowana, nie tylko wewnętrznie, zostawałam w domu z babcią, wiejskim masłem i prawdziwe uwędzonym, wieprzowym boczkiem, pokrojonym w drobną kostkę. Oczami wyobraźni widzę spływającą z grubej pajdy chleba warstwę śmietany, zasypanej zwykłym cukrem, drobne rączki kierujące umazane paluszki ku wydętym wargom, pucate, umorusane w niezwykłej emulsji z piasku i nabiału policzki, wypychające się z każdym uśmiechem. Pieczywo było moją kuchenną kotwicą, głównym bohaterem każdego posiłku, nawet mlecznej zupy, czekolady, czy rosołu z domowym makaronem.
Podziwiam dziecięce serduszka za nieskalana autentyczność, maleńkie umysłu za paranormalna twórczość oraz przebłyski kulinarnego geniuszu. Marzę o tym, aby zachwycać się smakiem tak, jak czynią to dzieci, jak dzieje się to ‘za lat przedszkolnych’, gdy niewyrośnięte, bezmyślne ciałka czują o wiele więcej, niż rozwinięte, a zamknięte dojrzałe organizmy. I choć nie przepadam za dziećmi, to nie raz zdarzyło mi się zazdrościć im lekkości i pewności w swoim beztroskim działaniu, nieograniczonym zaufaniu. Pochwalam ich poszukiwanie odpowiedzi na najbanalniejsze pytania. I to, że nie boją się glutenu. W przeciwieństwie do większości dorosłych.
Dziś witam domowe bułki (tak, gdy dostaję uczulenia mimo ścisłej diety, planuję szalone pszenne rozpusty), wegetariańskie burgery i sojowy wegański majonez. Bułeczki są puszyste, jednak mają w sobie domieszkę mąki z pełnego przemiału, soczewicowy burger ubrany w aromatyczną woń curry świetnie rozumie się ze szpinakiem i suszonymi pomidorami, a delikatny, ‘odchudzony’ sos dopieszcza całą kompozycję. Niestety deszczowe dni nie pomagają w przygotowywaniu zdjęć, nie oddają całego uroku jedzenia.
DOMOWE BUŁKI DO BURGERÓW /na bazie przepisu z bloga Pistachio/
Potrzebujesz:
- 350g mąki pszennej np. typ 550
- 150g mąki pszennej z pełnego przemiału (‘pełnoziarnistej’)
- 200ml mleka (najlepiej ciepłego, ale nie gorącego, nie chcemy sparzyć drożdży)
- ok. 100ml wody
- 3 łyżki cukru
- 50g ciepłego masła (pierwotnie 25g smalcu, jednak nie posiadam takich rzeczy w domu)
- 25g świeżych drożdży
- łyżeczka soli
- jedno małe rozbełtane jajko
- sezam/siemię lnianę/mak do posypania
Jak zrobić?
Mieszamy pokruszone drożdże z cukrem aż całkowicie się rozpłyną. Dolewamy mleka, łączymy z mąką, masłem i solą. Co jakiś czas dodajemy wody ‘kontrolując’ konsystencję ciasta. Wyrabiamy je dokładnie, aby było gładkie i sprężyste. Odstawiamy na 1,5h do wyrośnięcia, przykrywając miskę ściereczką. Po tym czasie lepimy z ciasta niewielkie kulki (u mnie zwykle wychodzi ich ok. siedmiu) i odstawiamy do ponownego wyrastania na godzinę. Nagrzewamy piekarnik do 210 stopni, wyrośnięte bułeczki smarujemy rozbełtanym jajkiem i obsypujemy sezamem. Pieczemy ok. 10 minut.
SOCZEWICOWE BURGERY CURRY
Potrzebujesz:
- 2 szkl ugotowanej soczewicy np. zielonej
- 1 duże jajko (w wersji wegańskiej łyżka mielonego siemienia lnianego na 2 łyżki ciepłej wody)
- 2 dymki
- 2 ząbki czosnku
- sos sojowy
- mieszanka przypraw do curry (bez soli)
- lubczyk (suszony lub świeży)
- bułka tarta
- 4 łyżki oliwy z oliwek
Jak zrobić?
Na patelni zeszklić cebulkę z czosnkiem. Soczewicę wraz z resztą składników (oprócz bułki tartej) zblendować, doprawić powyżej wypisanymi przyprawami według gustu. Na koniec masę zagęścić bułką tartą (moje burgery świetnie się sklejały). Piec w nagrzanym piekarniku do 190 stopni, na papierze do pieczenia posmarowanym oliwą (długość czasu pieczenia zależy od wielkości burgerów, ja swoje piekłam 50min)
SOJONEZ /wypadkowa wielu przepisów/
Potrzebujesz:
- 1/2 szkl mleka sojowego niesłodzonego (może być domowe, ja użyłam rossmannowskiego)
- 1/4 szkl oleju rzepakowego
- 2łyżki soku z limonki
- 2-3 łyżki delikatnej musztardy
Jak zrobić?
W blenderze ‘ubijamy’ mleko z sokiem z limonki przez ok. 2 min. Następnie ciągle miksując dolewamy oleju, dodajemy resztę składników, ubijamy ok. 8minut. Jeśli wasz malakser/blender nie ma dodatkowego otworu, przez który można wlać olej, wymieszajcie wszystko od razu (jednak wtedy jest większe prawdopodobieństwo, że sojonez się nie ubiję). Możliwe, że pomimo posłusznego wykonania każdego z poleceń, sos nie nabierze odpowiedniej konsystencji. Zamiast go wyrzucać spróbujcie reanimować całą masę zagęstnikiem (bułka tarta, kaszka kukurydziana, czy kleik ryżowy dosypane w małej ilości i ponownie zmiksowane nie zmienią smaku, pozbywając się jednocześnie ‘leistości’).
Domowe pieczywo ma w sobie tę magię i chyba nic bardziej pasującego do takiego pochmurnego, deszczowego dnia upiec nie można. No i ten nieziemski zapach…
Dlatego u mnie dzisiaj bardzo podobny zestaw 🙂
to gratuluję dobrego wyboru, pozdrawiam! :*
przepięknie to opisałaś, dla mnie nie ma nic lepszego od domowego pieczywa, zapachu drożdży czy tradycyjnego chleba na zakwasie 🙂 mogłabym Cię czytać całymi dniami :*
jeśli chodzi o burgery to mam do nich słabość, szczególnie strączkowych – pełnych aromatu 🙂 świetnie je podałaś, jak z najlepszej burgerowni, haha 😀
Dziękuję Ci bardzo, mam nadzieję, że nigdy Ci się moje pisanie nie znudzi. A podałam je trochę biednie, ale właśnie takie za mną chodziły
I to się nazywa wypasione żarełko! 😀
http://rankiemwszystkolepsze.blogspot.com/