Przez bardzo długi czas trzymałam się ciszy. Milczenia tutaj, milczenia w sercu. Bezczelnie tłamsiłam wszelkie chęci opisania czegokolwiek, uczyłam się skromności słowa.
Wagi słowa.
Siły słowa.
Ten moment potocznie mógłby zostać zdefiniowany jako totalny regres (zważywszy na poziom lenistwa przedostającego się przez nieszczelne okna w moim pokoju). W przeszłości pisałam o naturalnej niemocy spiętrzającej się w okresie jesienno-zimowym. To cel sam w sobie. Ja za dużo przebieram w słowach, sklejam zbyt obszerne zdania, za wiele planuję oraz zastanawiam się, nawet martwię. Po prostu. A gdy przychodzi przysłowiowe co do czego, to się okazuje, że wcale o najważniejszych dla mnie ludziach nie myślałam. Absolutnie egoistycznie.
To za sprawą Hani (która jeszcze o tym nie wie!). Udowodniła mi, że warto czerpać inspiracje (nienawidzę tego słowa, choć uważam je za najbardziej adekwatne w obecnej sytuacji) z początków, z grymasu tego, co jest od zawsze dla nas naturalne, co szeleści oraz szumi w mojej głowie, co łobuzersko nie pozwala mi spać. Obrazy doklejone do naszej pamięci zostaną zapomniane, o ile nie będziemy ich traktować ze szczególną czcią.
W tym tekście nie wydobyłam nawet cząstki tego, co dostrzegłam. Reszta moja.
Stale zaczynam w tym samym miejscu, gdzie przygniłe szyszki niemiłosiernie wbijają się w delikatne stopy krążące nad leśną ściółką rzeczywistości. Orzeźwiające czystością powietrze napełnia moją duszę nierealną lekkością, ciało osłonięte wyłącznie jednoczęściowym strojem pędzi przed siebie, słuchając trzeszczących gałęzi, gniecionych dynamicznymi krokami zwycięstwa. Chaotyczny oddech niemiarowo pozbawia wszelkich trosk, rześki, letni wiatr przenikający spójny śpiew iglastych drzew szumiących oraz świszczących oczyszcza umysł z grubiańsko rujnujących myśli. Włosy plączą się wokół szyi, opuszki palców pocierają swędzący czubek nosa zaatakowany alergią, krzyżyk bezwładnie opada na nagi dekolt, okręcając się z każdym ruchem tułowia, a słońce, słońce dumne z bezchmurnego nieba nie zapowiada ani jednej kropli deszczu. W spontanicznych podskokach zrzekam się norm zachowań, ku dołowi, z górki, z wszelkich pochyłości, skosów, nierówności ujawnia się przejrzyście czysta woda, a ponadto uginający się przy wszelkich zmianach ciśnienia krwi pomost. Bezmyślnie rozbijam gładką tafle jeziora, gdy opalona skóra zapomina, że prawie nie umie pływać, że prawie jest już spóźniona, że na dnie pozostały dwie zdruzgotane butelki oraz zardzewiały gwóźdź, piszący opowieść o ludzkiej nienawiści.
Z tego samego punktu, na przestrzeni wyżej wspomnianych kilkunastu metrów kwadratowych beztroskiej radości, czerpię wspomnienia o wakacyjnej bezmyślności, lecz pamiętam nieobliczalny, przeszywający powiew zimowej ostrożności. W mieniącym się promieniu słońca, w dziurawym płaszczu, kiedy soczysta zieleń odchodzi, a na jej miejscu zasiada szlachetne złoto, mroźny grunt szczerych rozmów zastrzega sobie monopol na ochładzanie stóp pokaleczonych w okresie lipcowym. Wieczorna szarówka przeciąga lodowaty oddech jesieni, półmrok stosuje komplet odcieni czerni oraz granatu, w tle Furia, rozlane piwo, spróchniała ławka, naelektryzowane ciała, jeszcze ciepłe scones z malinowym dżemem. Przy powrocie do domu po raz pierwszy włączam długie w samochodzie.
Wczesnoczerwcowe weekendowe popołudnia. Wtapiamy się w leśny krajobraz, jemy chleb żytni z brie, gdzieś przewija się wino w plastikowym kubeczku, również soczyste pomidorki koktajlowe ułożone na otwartej dłoni, jak wspomnienia o zatopionym w deszczu namiocie, o nocach pod gołym niebem na wersalce, o grillu na kolację, kanapkach z cebulą i solą na śniadanie. Coroczny widok połamanego pomostu nikogo nie zaskakuje. Kładę się na nim bezczelnie podmywanym spienioną falą. Odkurzam poszukiwany przez 10 miesięcy spokój. Tu go odnajduję. Jesteśmy na tym świecie sami. Samiutcy.
W tym roku widzę oczami wyobraźni zupełną tradycję. Nietoperze nad głowami, kąpiele w jeziorze w środku nocy, dużo czekolady, rozgrzewających napojów, bose stopy, poziomki, drewniany taras.
Jednak dołączy do nas nowy, maleńki człowiek.
Dobrze będzie pokazać świeżutkiej duszy, jak wyjątkowe jest nasze miasto w miejscach, do których nie docierają turyści.
Życzę Wam, abyście również odnaleźli w swoim życiu przestrzeń, w której zatrzymuje się czas.
będziesz się śmiała jak to napiszę, ale trudno : twój umysł jest seksowny, koniec kropka
no coś Ty, nie zaśmieję się, bo to sensowne. To głębszy wątek, ale uważam, że wszystko co sensualne jest poniekąd erotyczne, seksowność to pojęcie wpisane przecież pod erotykę. 🙂 sensualny= odbierany zmysłami, oparty na zmysłach. Z całą pewnością taki tekst chciałam stworzyć, który popchnie do ‘odbierania słów zmysłami’. A jeśli ‘seksowny’ to inaczej podniecający (pobudzony zmysłowo), to śmiało mogę uznać to za udany komplement (wynika z tego, że mój umysł pobudza zmysły, ahoj!). Także dziękuję. No i buziaki.