Skip to main content

Tak teoretycznie, to post z kategorii tych reklamowych. A praktycznie? To tekst o “niemałym kawałku” dobrej roboty. Ale tą myśl rozwinę trochę później.

Processed with VSCO with hb2 preset

Wypadałoby zacząć od niepokaźnych wyjaśnień. Nie korci mnie, ani nie kusi, aby stawiać przed sobą takie wyzwania, jak komentarz pod 250gramową paczuszką. Bo choć kawa to produkt niezastąpiony w mojej codzienności, traktowany jako jeden z tych wręcz ‘uduchowionych’, to daleko mi do cup tastera, krytyka, czy po prostu znawcy czegokolwiek, a w szczególności tego napoju. Zdaję sobie sprawę, jak wiele pracy, zaangażowania, a przede wszystkim lat doświadczeń potrzeba, byleby tylko wiedzieć o czym się mówi. Moja osobista relacja z kawą ciągnie się już od kilku dobrych lat, natomiast alternatywy oraz świadome zaparzanie zrozumiałam dopiero rok temu. Uprzednio kawa dzieliła się na tą ‘smaczną’, ‘nie do wypicia’, często również ‘cappuccino’. Dziś? Opanowałam podstawy jej obróbki, wypalania, jak i zaparzania, zauważam podobieństwo smaku, specyficzność uzależnioną od pochodzenia. Ale długa droga przede mną, oj długa.

Respektuję historię każdego ziarna kawy. Coś tak czuję, że to jeden z powodów, dla którego Przeznaczenie zechciało obdarzyć mnie tym paradoksem przypadku. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pierwszą kawę z palarni La Kafo dostałam tydzień przed oficjalnym otwarciem sklepu internetowego, nie zdając sobie sprawy, że pochodzi z miejsca zlokalizowanego tak blisko mojego obecnego adresu zamieszkania?

Processed with VSCO with a6 preset

~Ale od początku. W moje dłonie trafiło przepiękne opakowanie, bo tak proste, minimalistyczne, a zarazem eleganckie. Pierwszą, którą miałam okazję okraszać swoje poranki, była kolumbijska arabika sprzedawana pod nazwą Colombia Supremo Medellin. Miłości nie było, jednak pokłoniłam się przed nią nieco niżej, niż przed innymi ziarnami , dowiadując się, że została wypalona w Augustowie. Z jakich przyczyn nie ujęła mojego serca na tyle, żeby móc wykrzyczeć całemu światu: „Tak, to jest to!”? Niewątpliwie to kawa smaczna, tak bardzo poprawna w smaku, idealna dla statycznego kawosza, popijającego klasyczne espresso prosto z ekspresu ciśnieniowego, lecz nie dla mnie – szukającego mocnych wrażeń świeżaka metod alternatywnych. Zaparzona we french Pressie (jak i kawiarce) została niepostrzeżenie wypita przy wczesnorannym wklepywaniu kremu pod oczy. Szkoda. W każdym razie w aeropressie poradziła sobie wyjątkowo nienagannie, gdyż wyczułam w niej pierwsze przyjemne nuty orzechowo-migdałowe. Dopuszczę się stwierdzenia, że byłam wręcz zdziwiona, bo przecież sprzedawca nie wskazuje nic takiego na etykiecie produktu. Dalej mogłam już wymieniać czekoladę, niedużą kwaskowatość i całkiem lekkie body. Ziarna zniknęły migiem, choć ostatnia aeropressowa porcja leży szczelnie zawinięta w 4litrowym słoju.

No i tak przez pewien czas stałam rozkraczona nad przepaścią osądu. Przecież nie mogłam nikomu powiedzieć, że kawa była niedobra, jeśli piłam ją z przyjemnością (+nie wyciągnęłam z niej całej gamy smaku). Niemniej jednak nie potrafiłam jednoznacznie zaznaczyć, jak ogromnie jestem zdumiona.

~Na ratunek przybyła singielka – Zimbabwe AA Plus Pezuru, która co prawda nie trafiła do mojej kolekcji, ale miałam okazję spróbować tego nowego obiektu westchnień. Przy tamtej kawie mogłam sobie pojęczeć i powymyślać, że chciałam przeżyć szok, a napój tylko spłynął po mnie jak po kaczce, że równie dobrze mogę o nim jutro zapomnieć i wcale nie umrę. Tutaj nie było opcji, aby wymazać ten konkretny smak z pamięci. Od razu zaświadczam (tak na swoje usprawiedliwienie): jakiś czas temu przepadłam za afrykańskimi kawami, więc ciężko mi się pozbyć tak pogłębionej sympatii do tej pozycji. Ulubione dość ciężkie, kremowe body połączone z cytrusową świeżością i karmelowo-toffi nutą udowodniło, że w końcu trafił swój na swego. Również moja znajoma (początkująca amatorka metod alternatywnych), której przyniosłam tą dobrą nowinę zgodziła się z moją opinią. Za tą cenę taka kawa? Jak najbardziej, błyskawicznie zapisuję na listę niezawodnych. Oszalałyśmy!

~Nie przedłużając: dzięki ogromnej uprzejmości właścicieli aktualnie testuję Guatemala Santa Rosa El Morito. To dobra koleżanka, przyjemnie czekoladowa, choć mokra obróbka zapewne przyczyniła się do wyczuwalnej kwaskowatości.  Mi to nie przeszkadza, dobry balans, fajna harmonia. Lubię ją w słoneczne późne poranki jako dodatek przy gotowaniu.

Processed with VSCO with a6 preset

A tak z innej beczki, to zapewniam Was, że kawa jest wyjątkowo świeża – palarnia maleńka, zlokalizowana w domu, także ziarna wypalane są na bieżąco. Byłam, widziałam, nie zmyślam. 😉 Zwróćcie uwagę na niską cenę, która (póki co) dominuje na rynku polskich palarni. To godne szacunku połączenie. Wiadomo, że moja ocena jest bardzo subiektywna, bo kubki smakowe każdego z nas różnią się nieopisanie, ale z czystym sumieniem ogłaszam: jestem dumna z tej kawy. Szczególnie, że właściciele palarni już pracują nad blendami, na które niesamowicie czekam.

Na milion procent nie pisałabym takiego posta, gdyby nie dwa czynniki. Po pierwsze: palarnia to lokalny, rodzinny biznes, tworzony z pasji oraz zainteresowań. Jestem miłośniczką takich miejsc i wierzę, że powinniśmy wspierać wszystko co polskie, szczególnie porządne jakościowo.  Po drugie: La Kafo to nie tylko smaczna kawa, bo przecież o taką nie trudno w dzisiejszych czasach, nieodłącznie kreślonych sklepami internetowymi. To magia pisana poprzez wyjątkowo naturalnych, życzliwych ludzi, o których realnie chce mi się mówić, z którymi miałam okazję wypić kawę i zwyczajnie porozmawiać.

To nie naciągana opinia, to nie tylko miłe słowa, to nie umowa, bo nawet owej nie było. To autentyczna pochwała jakości. Po prostu dobrze jest wiedzieć, że są jeszcze miejsca konkretne, pewne, zdecydowanie swoiste. Bo nie zderzam się z frustracją, zasilając konto rodziny, która kawę czuje i rozumie. Bo doznaję ulgi bezpieczeństwa, prowadząc transakcje właśnie z takimi firmami. Szczególnie przy tak niszowym produkcie, jakim jest autentycznie dobra kawa, uargumentowana szczegółowymi informacjami o pochodzeniu.

Oficjalnie, palarnia La Kafo działa od początku roku 2016. Ich kawy możecie kupić tutaj.

Next Post

2 Comments

Leave a Reply